Nie znam osoby, która lubiła by poniedziałki. Ja również za nimi nie przepadam ale ten dzisiejszy był i nadal jest wyjątkowo dla mnie ciężki bo dotyczy moich małych podopiecznych. Dziś do lecznicy trafiła Moira, Mefisto i Piszczałek... Moirę zabrałem rano na planowaną sterylizację, Piszczałka na otoskopię a Mefisiu trafił tam ponadplanowo i niestety z konieczności... ale po kolei...
Jak wiecie do sterylizacji Moiry szykowałem się od dłuższego czasu. Odczekałem do zakończenia pierwszej rujki ale nie zdążyłem przed drugą, którą dostała niemalże od razu po niej. Druga rujka uciszyła się i Moira kwalifikowała się by ją dzisiaj poddać sterylizacji. Nie mogłem dopasować jej żadnego kaftanika bo Moira jest taką kruszynką (niezmiennie waży 2,20 kg), że najmniejsze śpioszki czy dziecięce koszulki były dla niej za duże. Wykorzystałem więc swoją skarpetę, rozmiar 43, w której wyciąłem odpowiednie otwory na przednie i tylne łapki, otwór na głowę stanowi ta część skarpety ze ściągaczem a "wywietrznik dupny" powstał przez obcięcie przedniego czubka skarpety (tam gdzie jest zwężenie na palce)...
Wczoraj robiliśmy przymiarki oraz próbę generalną:
W lecznicy Moira obcowała transporter w transporterek a potem klatka w klatkę z Piszczałeczkiem, którego zabrałem na otoskopię uszek.
Brzusio Moiry po zabiegu wygląda tak:
Obserwacja uszek u Piszczałka dała obraz zadowalający. W obu jest prześwit, lewe nie wykazuje żadnych zmian nowotworowych a w prawym wycięty guz nie wznawia się. Badania będziemy powtarzać co jakiś czas by stale kontrolować sytuację.
To wielkie szczęście dla mnie, że w porę zabrałem go z ulicy, udało się go uratować, podleczyć i zapewnić dobry dom i opiekę. Gdy go obserwuję, to wiem że jest szczęśliwy i bardzo wdzięczny. To największy przytulak jakiego znam.
Poniżej zdjęcie z wczoraj: wyluzowany Piszczałek, wygrzewający się na balkonie w niedzielnym słoneczku...
Na koniec zostawiłem informacje o Mefisto bo ciężko mi o tym pisać...
Trzy tygodnie temu Mefisto przeszedł zabieg usunięcia guza na prawym ramieniu. Usunięto guz w całości wraz z częścią tkanki mięśniowej. Nad guzem właściwym rozpoznano nacieczenie - usunięto więc również ten fragment. Wycinek wysłałem do badania histopatologicznego.
Wyniki badań potwierdziły, że jest to ten sam typ nowotworu, którego guzy usuwaliśmy już dwukrotnie (w grudniu i styczniu) czyli włókniakomięsak (fibrosarcoma).
Niestety nowotwór dokonał kolejnych przerzutów. Główny guz umiejscowił się mniej więcej w połowie wewnętrznej strony łapki poniżej paszki w okolicy zgięcia łokciowego a następnie rozprzestrzenił się węzłami w górę w części ramieniowo-łopatkowej.
W piątek Mefisto został poddany operacji usunięcia 4 guzów (zabieg chirurgiczny + elektrokoagulacja). Wycięto spory obszar w części ramieniowo-łopatkowej. Konieczne było usunięcie warstwy mięśniowej, węzłów, podwiązanie naczyń...
To pierwsza operacja, po której Mefisto czuje się bardzo źle, jest obolały i ma trudności w poruszaniu się. Doszliśmy do punktu, w którym pozbyliśmy się nadziei i złudzeń, że leczenie i chirurgiczna ingerencja będzie w stanie powstrzymać rozprzestrzenianie się nowotworu. Mefisto cierpi...
Pierwsza noc była bardzo ciężka. Biedak nie mógł sobie miejsca znaleźć i ułożyć się bo go tak bardzo bolało. Mimo silnych środków przeciwbólowych i zastrzyku z morfiny miauczał, syczał i warczał z bólu.
W środku nocy wpełzł mi pod kołdrę ułożył się w zgięciu brzucha i ud, położył główkę na mojej dłoni i musiałem tak do rana wytrzymać bo gdy moja ręka cierpła to główka Mefisia opadała i płakał bo odczuwał silny ból.
Przez dwa następne dni było troszkę lepiej. Jeździłem z nim do lecznicy rano i wieczorem na zastrzyki przeciwbólowe. Muszę przyznać, że Mefisto jest twardzielem i po tym wszystkim co przeszedł wciąż jest w nim dużo siły i radości życia. Nawet Morfina nie była w stanie go otumanić i uśpić bo Mefisto przez cały weekend znosił sobie do wanny piłeczki, które podrzucał, turlał i odbijał jak szalony.
Niestety, ma tak duże ubytki w tkance mięśniowej po czterech operacjach a wskutek wielokrotnego szycia skóra jest mocno naprężona, że szwy dzisiaj pękły...
Gdy przed godziną odbierałem z lecznicy wybudzoną z narkozy po sterylizacji Moirę... zostawiłem tam Mefisto, który ponownie trafił na stół operacyjny. Chciałem tam z nim zostać ale musiałem zawieźć maleńką do domu by doszła do siebie po zabiegu...
Pisząc te słowa zerkam na Moirę, która zaczyna pomiaukiwać w transporterku, który ustawiłem obok siebie pilnując by nie zadławiła się wymiocinami i czekam na wieści od weterynarza... i proszę bogów niejedynych by Mefisto i tym razem się wybudził, bym mógł go przytulić i zadbać by ten czas, który mu pozostał był dla niego szczęśliwy i wyzbyty cierpień... Jeśli mógłbym sobie wybrać dzisiejszy prezent imieninowy to byłby to szczęśliwy powrót Mefisia do domu...