czwartek, 18 kwietnia 2013

Pierwsze spacery Morfeusza

Miło mi poinformować, że nie tylko Mefisto, ale również młodziutki Morfeusz rozlubował się w spacerach. Mefisto to już weteran wspólnych wędrówek, z którym przemierzyliśmy ciekawe zakątki naszego miasta. Byłem ciekawy, czy Morfeusz również będzie takim spacerowym kotkiem. Nie mogąc doczekać się wiosny, pierwsze próby podjęliśmy jeszcze jak zalegał śnieg (Zobacz: Zaprawki/wyprawki przed wiosennymi spacerami oraz Przedwiosennych zaprawek ciąg dalszy). Nie chciałem jednak, by wyjście na spacer, związane też przecież z założeniem tego całego "chomąta" na zdziwionego i zalęknionego kotka, kojarzyło mu się z zimowym śniegiem i mrozem, gdy marzną łapinki, nosek i dupalek. Więc te pierwsze wspólne wyjścia z Morfeuszkiem były dość krótkie, miały na celu przede wszystkim oswojenie go z szelkami i ze smyczą, pobudzić jego ciekawość i pokazać, że wyjście poza mieszkanie to nie tylko stresująca wizyta u weterynarza.


Morfeusz ma odmienny charakter od starszego Mefisto. Wprawdzie jest przylepą, lubi być głaskany, brany na kolana a przede wszystkim bardzo ciekawski i chętny do zabawy, ale ma w sobie jakąś taką większą dzikość, pachnie lasem i dziką zwierzyną (żbikiem), boi się głośnych dźwięków i bywa bardzo płochliwy. Obcięcie mu pazurków lub zrobienie zastrzyku jest o wiele trudniejsze niż w przypadku Mefisto - wyrywa się, wykonuje przy tym karkołomne wygibasy i drze się w niebo głosy. Podejrzewałem, że zakładanie mu szelek będzie dla nas obu traumatycznym przeżyciem. Okazało się, że wprost przeciwnie, zakładanie mu szelek wychodzi super sprawnie, zdecydowanie łatwiej niż przy pierwszych próbach z Mefisto rok temu.

Warto tu chyba przypomnieć opracowany przeze mnie "Kodeks spacerowy", w którym wyjaśniam dlaczego w ogóle wychodzimy z kotem na spacer a nie puszczamy go samopas, jak przyzwyczajać kota do noszenia szelek i smyczy zwanych przeze mnie "chomątem", jak nauczyć kota chodzić w tej uprzęży ale też co powinien wiedzieć człowiek, który decyduje się na wyprowadzanie zwierzaczka na spacer, jak powinien się zachowywać, czego unikać, na jakie zagrożenia zwracać uwagę i jak reagować w różnych sytuacjach. Wspomniany Kodeks możecie poczytać pod poniższymi linkami:




Mój "Kodeks spacerowy" powstał w wyniku doświadczeń spacerowych z Mefisto. Byłem ciekawy jak się sprawdzi w przypadku drugiego kota o innym charakterze. Kota można nauczyć wielu rzeczy, nawet sztuczek (tylko po co), ale wielokrotnie to powtarzałem, że kota nie wolno do niczego zmuszać. Nie poddajemy go tresurze, nie złościmy się, gdy czegoś nie chce zrobić. Tak jak my powinniśmy obserwować swoje zwierzaki, by poznać ich zwyczaje i potrzeby, tak samo kot podgląda nas cały czas. Do pewnych rzeczy sam dojdzie, nauczy się przy naszej małej pomocy, a gdy nie będzie chciał czegoś robić, to żeby miał jeść tylko żwirek z kuwety to i tak nikt go nie zmusi. Zgodnie z tym, uznałem, że jeżeli spacer miałby być dla niego zbyt stresującym przeżyciem to go do tego nie będę zmuszał. Są koty, które dobrze i bezpiecznie czują się tylko w domu, wypuszczone na zewnątrz albo czmychają z powrotem, albo chowają się w jakieś dziury, przywierają do ziemi, nie chcą się ruszyć, wyraźnie się boją bądź są przytłoczone bodźcami świata zewnętrznego.



Morfeuszek jest ciekawy świata - wokół tyle zapachów, dźwięków i widoczków, ale nie czuje się jeszcze pewnie poza domem. Lękiem napawa go przejeżdżający samochód, przelatujący samolot, a przede wszystkim tupiące i drące ryja dzieciaki. Jego lęki wynikają z jego młodego wieku, gdy wszystko jest dla niego nowe i nie zawsze zrozumiałe, ale też z przeszłości: ktoś go kiedyś jako kociaka wyrzucił na ulicę, przez jakiś czas był bezdomny, trafił do umieralni zwanej schroniskiem, potem do jakiegoś dziwnego domu tymczasowego, a w końcu do mnie. Jestem jednak przekonany, że wkrótce nabierze więcej odwagi. Już teraz ciekawość zwycięża nad strachem. Poznał posmak przygody a spacer oferuje tyle ciekawostek zapachowo-słuchowo-wzrokowych, że sam już się domaga spacerów. Kładzie się pod drzwiami, ciągnie ząbkami smyczkę, grzecznie pozwala sobie założyć szelki.

Jest tak, jak ostrzegałem wszystkich, którzy decydują się na wyprowadzanie kota na spacer. Jeżeli kotu się to spodoba, to już nie ma zmiłuj się, zwierzaczek nie da spokoju jeżeli z nim nie wyjdziemy. Do tej pory miałem w domu jednego Pavarottiego, wydzierającego pyszczek pod drzwiami Mefisto. Od początku Morfeusz, był raczej milczącym kotem, darł ryjka tylko przy robieniu zastrzyku lub obcinaniu pazurków, albo tylko śmiesznie gruchał, gdy zgubił swoją piłeczkę i prosił w ten sposób o jej znalezienie lub wyciągnięcie spod szafy. Po pierwszych spacerach odkrył w sobie talent śpiewaka i teraz pod drzwiami w przedpokoju mam dwóch tenorów :) 

Dziwne są te jego śpiewy, chyba dla niego samego są nowością, bo wydaje tak kosmiczne dźwięki, że początkowo myślałem, że mu się coś stało, że może zjadł kaktusa, powbijały mu się igiełki w przewód pokarmowy, przytrzasnął się czymś, coś sobie złamał albo zwichnął, nadział na coś lub inna tragedia. Sam szuka chyba jeszcze swojej Pieśni. W odróżnieniu od Mefisto, który urządza śpiewy całodobowo, Morfeusz uaktywnia się po zmierzchu - w końcu to pora Łowcy - urządzając nocne koncerty.


A jak wyglądają teraz nasze spacery? Sztuki wyprowadzania dwóch kotów naraz jeszcze nie opanowałem i wątpię, by przy ich temperamencie było to możliwe. Wychodzimy z naszymi M&M'sami na zmianę lub jeśli idziemy razem z Lui Lui to zabieramy obu. Najczęściej ja biorę Mefisto, bo jesteśmy ze sobą bardzo zżyci, woli też ze mną wychodzić i jest mocno zazdrosny, gdy zajmuję się Morfeuszem a nie nim. Lui w tym czasie zabiera Morfeuszka, który ma już swój ulubiony zakątek na podwórku, gdzie czuje się bezpieczniej niż w innych miejscach. W tym czasie Mefisto zabiera mnie na obchód jego terytorium ale co chwilkę i tak ciągnie w kierunku Morfeusza sprawdzić co malutki porabia. Wymieniają wtedy przytulańce, obwąchują się, wymieniają informacje, po czym Mefisto drepcze dalej kontrolować swój rewir ze mną przyczepionym do końca smyczy.



Już dawno miałem napisać o oczkach Morfeusza, ale dopiero teraz na zrobionym w świetle słonecznym zdjęciu wyraźnie mogę pokazać przebarwienie tęczówki, które wygląda jak... Oko Saurona! To przebarwienie występuje tylko na prawym oczku i ma je odkąd jest z nami. Być może taka jego wyjątkowa uroda, ale istnieją obawy, że może być wynikiem choroby czy odkładających się toksyn. Wprawdzie morfologię ma przyzwoitą ale przydało by się zrobić testy na FeLV i FIP. Niestety zaliczyłem ruinę finansową, wykosztowałem się też na ratowanie życia i leczenia najpierw Mefisto a potem Morfeusza, że w tej chwili na te testy mnie nie stać. A i tak staram się ciągle kontrolować stan zdrowia moich małych przyjaciół i przynajmniej raz na 2 miesiące odwiedzamy weterynarza profilaktycznie. Kwestia testów należy do tych oznaczonych na czerwono, podkreślonych trzy razy, jako "koniecznie i jak najszybciej zrobić, gdy tylko wpadnie jakiś grosz".






Panterowe limeryki o blogerach.

Na koniec coś miłego od Panterki z zaprzyjaźnionego bloga "Świat to dżungla". Są prezenty materialne, które możemy dotknąć i używać, ale są też takie niemierzalne a duchowo wartościowsze nawet od tych pierwszych. Panterka na swoim blogu wymyśliła zabawę limerykową ale też sama stworzyła mnóstwo limeryków, których bohaterami uczyniła zaprzyjaźnionych blogerów i ich zwierzaki. Z radością zanotowaliśmy, że poświęciła nam aż dwa limeryki. Oto one:

"M&M`sy z Przemkowej Tawerki  (to jest licencja poetica!)
to dwa koty, nie żadne cukierki.
Czarny kot jest i szary,
polują na komary,
a gdy złapią, robią fajerwerki!"







"Pewien Przemek z Tawerny Kociej
na graficznej zna się robocie.
Banery projektuje
i kaktusy hoduje.
Wart jest tyle, ile waży... w złocie!"


Dzięęęęęęękuuuuujeeeemyyyyy!!!!

PS Ile kosztuje sztabka złota? Jedna moja noga to ile było by to sztabek - chętnie sprzedam by utrzymać jakoś tą moją kochaną Trójcę :)


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Hokus pokus!

Nasz, dość bezpośredni i dobitny, paszczowy apel do Zimy (tutaj>>>) przyniósł już pierwsze efekty. Dziękujemy bardzo za przyłączenie się - szczególnie wdzięczny jest Mefisto tak bardzo tęskniący za spacerami i niecierpliwie wyglądający słoneczka.Czy przegnaliśmy już Zimę na dobre? Dzisiejszy poranek rozświetliły optymistycznie pozwalające tak myśleć słoneczne promyki, śnieg już prawie wszędzie stopniał - choć roztopy tym samym ukazały paskudztwo i szkaradziejstwo tego co do tej pory kryło się pod śniegiem - błoto, śmieci i wszechobecne psie kupska. Tak sobie pomyślałem, że nie ma co jeszcze popadać w euforię - pogoda w tym roku szczególnie grymaśna i potrafi zaskoczyć czymś niemiłym. Skoro jednak, nasze paszczowe akcje przyczyniły się trochę do poprawy pogody - proponuję, by idąc za ciosem ale i na wszelki wypadek zastosować trochę Magii. To co? Wyczarujemy razem Wiosnę?






Nam się udało... przynajmniej na naszych parapetach.... Trochę było w tym Magii, trochę żmudnej pracy przy asyście moich kocurków...


... w każdym razie, moje kaktusy tak się rozrosły...



... że zająć musiałem dodatkowe trzy parapety na klatce schodowej...



Lubię te moje kaktusy i inne sukulenty. Dbam o nie, pielęgnuję, a one odwdzięczają się pięknie zakwitając kilka razy w roku - nawet w grudniu (poniżej zdjęcia z innego mojego bloga):






... albo przybierając cudaczne kształty...




czwartek, 4 kwietnia 2013

Paszczowy apel do Zimy...


Dość tego! Tej szarugi, zimna, ponurych poranków, depresyjnej aury! Zróbmy coś z tym! Gorąco zachęcam do przyłączenia się do poniższego apelu. Zakrzyczmy Zimę, z hukiem przepędźmy, przegnajmy do jej mroźnego królestwa, niech się w niej zaszyje masturbować lodowym soplem i niech nie wraca przynajmniej przez pół roku!




W każdym bądź razie, moje chłopaki już paszczowo domagają się eksmisji Pani Zimy:









... jeśli powyższy apel nie poskutkuje, mam w zanadrzu jeszcze jeden sposób, który jeśli będzie taka potrzeba, zaprezentuję następnym razem...


wtorek, 2 kwietnia 2013

Wielkanocny... śnieg, kaktusy i puzzle...

 Patrzę na kalendarz... kwiecień... Spoglądam przez okno... bałwan. Wiosna idzie, mówili... Globalne ocieplenie, mówili... naukowcy, fachowcy... Błazny jedne, a żeby tak permanentnej sraczki dostali. Jeden taki to nawet Nobla za takie prognozy i walkę o ochłodzenie klimatu otrzymał. Tego bałwana za oknem to chyba nawet nazwę Al Gore. Naturę będą na siłę wyręczać te obszczymury w garniakach.  Ile to miliardów dolarów wydano na walkę z tzw. globalnym ociepleniem. Jak widać Matka Natura sama sobie świetnie radzi a nie posiada konta w banku z oszczędnościami opiewającymi na kilkunastocyfrową sumkę. Tiaa... interes musi się kręcić. Czas powołać zespoły naukowców i panele międzynarodowe naukowców na walkę tym razem z globalnym ochłodzeniem. A i jakiś nowy Nobel komuś wpadnie, podatek jakiś nowy będzie można wprowadzić... Ciekawe o czym teraz będą "śpiewać" hip hop'owcy. Każdy z nich przecież obowiązkowo musi w swych tekstach się wypłakać, że  mieszka w bloku a szare blokowisko to jego rewir. Nie wiem dlaczego to niby miało by być jakąś traumą skoro większość z nas urodziła się i mieszkała w "wielkiej płycie". Ciepło przynajmniej mają. Kaloryfery z MPECu grzeją aż parzy, węgla nie trzeba tachać z piwnicy, wstawać o świcie by w piecu napalić...

W piątek wybraliśmy się na krótki wypad w Bieszczady. Niedaleko. Jakieś 50 km od Przemyśla do Tyrawy Wołoskiej. Pojechaliśmy tam odwiedzić znajomych artystów i wziąć od nich trochę ikon, rzeźb i obrazów, aby wystawić je w sklepiku z pamiątkami. Jak to artyści, nie mogli oczywiście zamieszkać gdzieś przy głównej drodze, tylko w lichej chatce w głębokim lesie, do której przez kilometry prowadziła wąska, niemal dzika dróżka. Spędziliśmy tam sympatyczne kilka chwil, ale chcieliśmy jak najszybciej wyjechać, by zdążyć przed zmrokiem, aby nie utknąć gdzieś w lesie... Zapakowaliśmy ich wyroby do samochodu, pożegnaliśmy się z obietnicą powrotu na jakiś dłuższy u nich pobyt w lecie i... utknęliśmy w zaspie. Taka to wiosna, k...! Po jakichś dwóch godzinach udało się sprowadzić lokalnych zakapiorów z ciągnikiem, który wyciągnął nas z lasu... Głodni i zmęczeni, przemarznięci i przemoczeni a do tego ubłoceni po czubki głów (najpierw zapadliśmy się w zaspę, potem w  błotnistą maziugę, która  wsysała nas pod warstwą śniegu) - wróciliśmy do domu z głębokim przekonaniem, że co jak co, ale zimy tej wiosny to mamy już dość!

A za oknem... wciąż taki widok...


Jako, że jeszcze długo jeszcze nie będzie nam dane rozkoszować się spacerami z Mefisto (poza krótkimi wypadami pod dom), zabraliśmy się za zrobienie kilku rzeczy w domu, które jakoś tak odkładaliśmy od dłuższego czasu. A ja nigdy nie odkładam niczego na potem, bo jak ktoś mówi "potem" to często okazuje się to "nigdy". Tym razem, choć to zupełnie nie w moim stylu, ociągałem się z tymi rzeczami, ale usprawiedliwieniem dla mnie są... moje kocury... Pewne czynności, które w normalnych warunkach powinny przychodzić z łatwością - poprzez asystę ciekawskich kocurków, stają się arcytrudnym wyzwaniem...

... jak np. przesadzanie kaktusów... Mimo, że pozbyłem się już części moich zielonych ulubieńców, aby zrobić kocurkom legowisko i punkt obserwacyjny na parapecie, to i tak jest ich sporo. Rozrosły się skubańce, niektóre zaczną niedługo kwitnąć a kilka zaliczyło wywrotkę z wysokości za sprawą moich M&M'sów. Czas był więc najwyższy, by przesadzić je do nowych doniczek i wymienić wyjałowioną już ziemię na świeżą, reanimować te połamane przez moje kocury, część wyekspediować na parapety na klatce schodowej, tak by nie ruszać ich już w okresie kwitnienia. Brzmi to prosto i nieskomplikowanie. Próbowaliście przesadzać kwiaty przy swoich kotach, które wszędzie muszą wepchać swoje ciekawskie noski, pogrzebać w worku z ziemią, podgryźć jakiś listek? Poniżej zaledwie kilka zdjęć - nie dało rady zrobić więcej, trzymając w  ręce kłującego kaktusa i odganiając jednego kocurka, który w misce z ziemią próbował urządzić kuwetę, a drugiemu wyciągać z pyszczka na wpół przeżutego już aloesa...



Misja druga. Puzzle. Tysiąc elementów. Każdy z puzelków to potencjalna zabawka dla kotka, którą trzeba wypróbować, strącić na podłogę, pogryźć, w pudełko z kopczykiem puzzli zasadzić swego dupala, rozłożyć się na przygotowanych elementach, zrobić przebieżkę czterema łapkami po misternie zbudowanym fragmencie... Ja wymiękłem po pierwszym dniu... Przez dwa następne Lui Lu sama dokończyła dzieła. Zuch dziewucha!



A oto efekt:


Puzzle ułożone są na podkładzie antyramy. Chcemy je trwale przykleić i powiesić na ścianie. Macie jakiś patent, by zrobić to sprawnie, trwale, nie wypaćkać obrazka klejem i by się nie rozłaził?