wtorek, 25 września 2012

Pożegnanie z Maciusiem

Dzisiejszy wpis miał wyglądać zupełnie inaczej. Podsumowując nasze spacerowe przygody, chciałem przypomnieć oraz zaprezentować nowych zwierzęcych przyjaciół, z którymi Mefisto nawiązał kontakty towarzyskie. Miał to być tekst wesoły, frywolny i ciepły, bo i taka była natura tych spotkań. Mizianki z zapoznanymi kocicami, awantury z oślinionymi i trochę głupawymi pieskami, na których pyskach mój kocurek wypróbowywał ostrość swych pazurków, próby złapania kreta lub też dotarcia do jądra ziemi poprzez rozkopywanie norek, czy też wnerwianie zadziornego koguta pilnującego swych kur przed Mefisto.

Przygotowując jednak zdjęcia kilka dni temu, którymi chciałem zilustrować te przygody, otrzymałem niepokojące wieści o Maciusiu - najlepszym przyjacielu Mefisto, którego mieliście okazję poznać, gdy opisywałem "Bliskie spotkania". Niepokój o Maciusia, przerodził się wkrótce w żal z powodu jego odejścia.... Tak... Maciusia nie ma już na tym padole...



Maciuś to przezabawny, wydający śmieszne i dziwaczne dźwięki kocurek, najbliższy i ulubiony kompan Mefisto. Spotkania z nim stały się obowiązkowym punktem każdego naszego spaceru. Początkowo, jak to dwa kocury, troszkę powarczeli na siebie, troszkę nastroszyli, pofukali, ale bardzo szybko zaprzyjaźnili się, wkrótce witali jak starzy kumple, obwąchiwali i przycupnięci siadali na przeciw siebie, mrucząc i coś tam do siebie po kociemu trajkocząc.

Maciuś często zakradał się na teren naszej wspólnoty lub nawoływał Mefisto ze swojego ogródka.Ten zaś wesoło dreptał na terytorium Maciusia, nie mogąc doczekać się kolejnego spotkania.



Wtedy pojawiła się ona...


Lafirynda jedna, kokietując Mefisto, wzbudzała zazdrość w Maciusiu. To rozkoszny kociak, ale straszliwa pierdoła. Zazdrosny, ale fajtłapowaty, jęczał rozżalony, że Mefisto przedkłada zaloty nad męską przyjaźń, z wyrzutem przypatrując się tym amorom, a nawet dziarskim próbom przeskoczenia siatki przez Mefisto, gdzie po drugiej jej stronie rezydowała ta bezwstydna zalotnica.


Zapytacie pewnie: a co z czarnulką Kicią? Pierwszą miłością Mefisto, którą poznaliście tutaj ("Do zakochania jedno mrauu...")? Zdzira jedna, wpadła z jakimś kocurem przybłędą i wychowuje teraz trójkę kociaków... Ale nie mówmy o tym Mefisto...

Maciuś zaczął dorośleć i dokonała się w nim niezwykła przemiana. Jego ambicja, testosteron i poczucie wykazania samczej dominacji, sprawiły że zaczął prowadzić patrole wokół swego terytorium, broniąc dostępu do przesiadującej tam kocicy. Zaczęło dochodzić do bójek. Dla Mefisto była to niezrozumiała sytuacja. Nie spodziewał się agresji ze strony swego kumpla. Maciuś przeważnie próbował znienacka drapnąć lub ugryźć Mefisto przez ogrodzenie. Gdy nie dzieliła ich jednak żadna przeszkoda, to Mefisto swymi pazurami dawał jednak bolesne ostrzeżenie, by ten nie pozwalał sobie na zbyt wiele.


Po wymianie ciosów, wszystko wracało do normy. Nadal pozostawali kumplami, tyle że od tej pory każde ich spotkanie otrzymało nowy wymiar i smaczek: obowiązkowa bójka - tak po prostu w imię samczych zasad.


Maciuś był kotem posiadającym dom i opiekunkę. Całymi dniami jednak biegał sobie samodzielnie, a pod dach był zabierany dopiero na noc. Dziwiło mnie zawsze takie pojęcie opieki nad kotem jak w wykonaniu tej pani. Tym bardziej, że jak się okazało z rozmów, straciła już kilka kotów, które albo skończyły przedwcześnie swój żywot pod kołami samochodu albo przywlokły jakieś paskudne choróbsko. Maciuś też ciągle pakował się w jakieś kłopoty. Miał np. uszkodzone oko, w którego środek ponoć wbił się cienki drut.


Zawsze obawiałem się, że Maciuś źle i szybko skończy. Tak jak wiele innych kotów w okolicy... Spotykane przez nas osoby często zatrzymują się, widząc nas spacerujących z Mefisto, by porozmawiać o swoich kotach. Z tych rozmów wyłania się dość smutny obraz kotów, które nigdy nie wróciły ze swych samodzielnych wypraw, czworonogów, które zginęły na oczach opiekunów pod kołami samochodów, wróciły okaleczone bądź chore, zmarły w dziwnych okolicznościach - czasem ktoś im w tym "pomógł"...

Moje obawy co do losu Maciusia, niestety sprawdziły się. Z dnia na dzień stał się osowiały, przestał nawoływać Mefisto tymi swymi śmiesznymi paszczowymi dźwiękami, stał się obojętny, nie reagował na zaczepki a i sam nie prowokował ani bójki ani towarzyskiego zbliżenia. Od razu wiedziałem, że coś z nim jest nie tak. Na wszelki wypadek zacząłem omijać jego podwórko, aby Mefisto nie złapał od niego jakiegoś paskudztwa.

Maciuś żył niecały rok... Wyglądał na o wiele starszego i większego niż na swój wiek. Masywny, z ogromnym, wlokącym się po ziemi brzuszkiem. Tuczony był ludzkim jedzeniem, co jest zabójstwem dla wrażliwego kociego układu pokarmowego, nerek i całego organizmu. Tak wiele jest osób deklarujących swą miłość do zwierząt, a przy tym są tak nieodpowiedzialni i ciemni!  Nie dadzą się przekonać, nie uznają słów krytyki, nie słuchają rad, nie podejmują minimum wysiłku, by zgłębić zwierzęcą naturę, ignorują potrzeby swych czworonogów i obowiązki wobec nich. Wszystko wiedzą lepiej, a tak naprawdę przez swą arogancję, niewiedzę, której nie chcieli posiąść, stereotypowe i prostackie w rezultacie podejście do zwierząt są nie przyjaciółmi lecz wrogami swych podopiecznych.

Żal Maciusia... śmiesznego lecz pięknego i ciekawego w swej naturze kocurka. Wiadomość o jego śmierci, choć smutna, nie była jednak ostatnią, która nas zmartwiła. W ciągu kilku ostatnich dni najedliśmy się strachu w obawie o życie również Mefisto... Pojawiło się podejrzenie, że Maciuś miał wściekliznę... 

Dokonano ekshumacji Maciusia, którego pani zakopała w ogródku, a jego ciało przewieziono na badania. Padł na nas blady strach! Jedyną możliwością zbadania obecności wirusa wścieklizny jest przebadanie mózgu kota po jego śmierci, a to trwa kilka dni. Ryzyko zarażenia Mefisto było być może małe, ale przecież bawili się razem, bili się, choć walki ich były bezkrwawe, to w ruch szły i pazurki i ząbki. Nie wiedzieliśmy od jak dawna Maciuś mógł nosić wirusa, objawy początkowo są niezauważalne, a gdy się pojawią to jest już dla kota za późno. 

W naszych okolicach pojawiają się różne zwierzęta mogące być nosicielami, choć to miasto, to na mojej ulicy można spotkać nawet lisa. Gdy o tym myślałem to robiło mi się słabo. Popędziłem do swojego weterynarza, który potwierdził to co już dowiedziałem się o tej chorobie z różnych publikacji. Konieczne jest poddanie kota trzytygodniowej obserwacji w klinice albo na własne ryzyko w domu. Mógłby podać Mefisto inwazyjny zastrzyk, który pobudził by organizm do walki z tym paskudztwem, lecz uznaliśmy, że dla mego kocurka było by to zabójstwo, ze względu na to, że ta moja kochana bida przez tyle miesięcy odkąd jest z nami ciągle dostaje mocne "strzały" zastrzyków i tabletek, jego organizm w końcu może nie wytrzymać kolejnej inwazji medykamentów. 

Przez te kilka dni w naszych głowach roiły się tragiczne wizje, nie chcielibyśmy aby Mefisto dołączył do Maciusia za Tęczowym Mostem, a i pojawiły się obawy co do naszego zdrowia. Weterynarz uspokoił mnie, że trzeba być dobrej myśli (łatwo powiedzieć!), nie było krwi, ran, być może potencjalnie zarażona ślina nie miała dojścia do organizmu Mefisto. Gdy opowiedziałem mu o tej pani, stwierdziliśmy, że cała ta sytuacja jest jakaś dziwna. Postanowił w pierwszej kolejności sprawdzić w odpowiedniej instytucji, czy takie zdarzenie miało miejsce. Okazało się, że tak, było zgłoszenie o podejrzeniu o wściekliźnie, dokonano ekshumacji i badań ciała Maciusia, jednak obecności wirusa nie stwierdzono. Kamień spadł nam z serca. Ale do dziś jestem podenerwowany i smutny. Myślę o zwierzętach, które mogłyby jeszcze żyć, gdyby nie ludzka głupota, nieodpowiedzialność czy okrucieństwo. Myślę o ludziach, których podła natura skazuje na cierpienia innych, nawet tych których ponoć się kocha. Mefisto stracił towarzysza przez zaniedbanie własnej opiekunki, a ile jeszcze zwierząt zakończy swój żywot przedwcześnie. Mefisto z wielkim żalem i zawodem odwiedza miejsca, w których zawsze spotykaliśmy inne koty. Nie wiem co się z nimi wszystkimi stało, prawdopodobnie nie ma ich już wśród żywych...

Żegnaj uroczo pierdołowaty kocurku... Mefisto będzie brakować Twego towarzystwa...


piątek, 21 września 2012

Letnie migawki spacerowe

Rozpisałem się dość ostatnio. Jestem wdzięczny tym, którzy wytrwale doczytywali moje obserwacje spacerowe do samego końca. Dziś niejako na podsumowanie, uczta dla oczu - zamiast tekstu niech przemówią nasze spacerowe obrazki:
















wtorek, 18 września 2012

Spacerowy kodeks cz. 3. Jak prawidłowo wyprowadzać człowieka na spacer

Powoli dochodzimy do finału naszego "poradnika". W poprzednich częściach odpowiedzieliśmy na pytanie "dlaczego wychodzimy z kotem na spacer, a nie puszczamy go samopas", opanowaliśmy trudną sztukę zakładania kotu szelek, a co najważniejsze my i nasz kot wyszliśmy z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu, nie skończyło się to ani w ambulatorium ani na kozetce psychoterapeuty, czas więc na część właściwą.



Nie łudźmy się, to nie my wyprowadzamy kota na spacer, lecz on nas. My jesteśmy tylko personelem, prywatną ochroną i irytującym przedłużeniem smyczy. Tak więc nie mogłem nazwać inaczej tej części, niż...

Jak prawidłowo wyprowadzać człowieka na spacer...

Ten pierwszy spacer jest bardzo ważny - to od tego jak przebiegnie, będzie zależeć, czy nasz kot będzie miał ochotę na dalsze wyprawy, czy nie straci do nas zaufania i nie będzie w nas widział swych oprawców, gotujących mu stresujące i niebezpieczne wrażenia. Dacie radę, spokojnie - tylko spokój i rozwaga może Was uratować.

Przy pierwszym spacerze mamy niepowtarzalną okazję udowodnić naszemu kotu, że założyliśmy mu to "chomąto" nie dlatego, by go dręczyć, nie jesteśmy zboczuszkami spod znaku bondage, miłośnikami krępowania innych, nie wkładamy sobie piłeczki pingpongowej do ust, by być poniewieranymi i smaganymi pejczem przez lateksową dominę w podkutych butach, o nie! Robimy to dla zupełnie innej przyjemności.



Nie każdy udomowiony kot będzie dobrze czuł się na zewnątrz. Otwarta przestrzeń, przemieszczający się (często hałaśliwi) ludkowie, warkot pojazdów, kakofonia dźwięków, jednym słowem tętniące życiem miasto może być dla kota zbyt traumatycznym przeżyciem. Opuścił przecież domowe pielesze, bezpieczny azyl, miejsce gdzie dzień toczył się na ogół utartym i spokojnym rytmem. Nie zdziwcie się więc, gdy Wasz kot zacznie pełzać w trawie niczym jaszczurka, trzymać się blisko murów niemal wtapiając się w nie jednym bokiem lub popędzi w największe chaszcze. To naturalna potrzeba schronienia.

Mefisto, choć zaprawiony w spacerowych bojach, też nie wszędzie czuje się dobrze. Nie wiem czy pamiętacie naszą wyprawę na Kopiec Tatarski (tutaj>>>). Latająca nad naszymi głowami motolotnia kojarzyła mu się z atakiem jastrzębia, a otwarta przestrzeń wokół nie dawała możliwości ukrycia się. Zrezygnowaliśmy więc z kolejnych wizyt na Kopcu - wybraliśmy Park Zamkowy jako miejsce spokojniejsze, do którego Mefisto uwielbia chodzić (patrz: Park Zamkowy część 1, część 2: Ciurek, część 3: Pastuszek i Domek Ogrodnika).



Bardzo ważny jest wybór miejsca (szczególnie przy pierwszych spacerach) i pory dnia. Zabierając kota na spacer unikajmy miejsc zatłoczonych i ruchliwych, ale też wybierzmy taką porę dnia, by spacer mógł się odbyć w miarę spokojnie (np. w czasie, gdy większość ludzi jest w pracy lub pod wieczór, gdy ruch uliczny i gwar miasta maleje). Uwierzcie, nie ma nic gorszego i bardziej stresującego dla zwierzęcia niż hałaśliwi, natarczywi, bezmyślni, nieobliczalni i nieprzewidywalni w swym zachowaniu ludzie. Wprawdzie dla nas teraz nie ma  za bardzo znaczenia pora dnia - Mefisto czerpie radość ze spacerów niemal w każdych warunkach - ale i tak zawsze przed wyjściem spoglądam przez okno, czy np. pod budynkiem nie "bawi się" jakaś grupka dzieci. "Bawi się" napisałem celowo w cudzysłowie, bo moje pojęcie zabawy odbiega od tego co obserwuję u współczesnych dzieciaków (i nie mam tu na myśli dobrze zmrożonej flaszeczki czegoś nie koniecznie pysznego lecz mocno poniewierającego). Ryki, piski, bezcelowe darcie ryja, nieskoordynowane ruchy, zaczepki i pyskówki, bezsensowne akty wandalizmu. Mefisto mniej obawia się np. napotkanych psów (zawsze może przecież pizgnąć pazurkami zbyt natarczywemu psu po pysku) niż rozwrzeszczanych dzieciaków, które biegają i tupią tam i z powrotem bez żadnego sensowniejszego celu, wydając przy tym jazgoczące odgłosy paszczowe lub na siłę pchają się, by go pogłaskać czasem szarpnąć, złapać za ogon.

Wydaje mi się, że większość tych, którzy próbowali wychodzić z kotem na spacer, bardzo szybko rezygnuje z tego pomysłu. Tworzą sobie jakąś idealistyczną wizję dostojnie dreptającego przy nodze kota. To tak nie działa, przynajmniej nie na początku. Pierwszy spacer na ogół jest stresującym doświadczeniem zarówno dla kota jak i opiekuna. Kot boi się nowego otoczenia a my irytujemy się, że kryje się gdzieś po krzakach, wierzga na wszystkie strony próbując wyplątać się ze smyczy, uciec do domu lub po prostu leży skulony ze strachu. Zbyt łatwo się poddajemy, jesteśmy niecierpliwi a nasze zdenerwowanie udziela się też zwierzęciu. Kot musi czuć, że jesteśmy jego ostoją, możemy go np. wziąć na ręce, łagodnie przemawiając i tuląc, obejść z nim kawałek najbliższego terenu, by mógł się z nim zapoznać.



 




To co początkowo przeraża przerodzi się w fascynację. Bogactwo zapachów, odgłosów, wreszcie ciekawość świata, który kot oglądał do tej pory tylko przez szybę, stanie się silniejsze od strachu. Próbujmy znaleźć w miarę bezpieczne i spokojne miejsce, nie "wrzucajmy" kota od razu na betonową pustynię, poszukajmy kawałka zieleni, tak by kot miał poczucie, że może w razie czego skryć się np. w trawie.

Zróbmy kilka prób, małymi kroczkami wyruszymy w końcu w daleką i pełną przygód podróż. Jeśli jednak zauważymy, że jest to zbyt stresujące dla nas a przede wszystkim dla kota, nie sprawia mu to przyjemności, a jest tylko źródłem strachu i napięcia to nie zmuszajmy go do tego. Być może jest to kot, który przedkłada domowe ciepełko nad ciekawość świata. Odpuśćmy sobie wtedy spacery - nic na siłę - nie zapominając jednak o tym, by aktywizować jego rozwój w inny sposób (jak najczęstszą zabawę w domu, gonitwy, "walki" na łapki).

Kiedy nasz kot już polubi spacery to uwierzcie - na całego. Nie da Wam żyć, głośnymi miaukami, wystawaniem pod drzwiami, skokami na klamkę będzie domagał się jeszcze, jeszcze i jeszcze. Musicie być tego świadomi. Dla nas spacer jest przyjemnością a nie uciążliwym obowiązkiem, ale paszczowe arie Mefisto pod drzwiami domagającego się spaceru dają czasem nieźle popalić naszemu aparatowi słuchowemu. Nic dziwnego, że pragnienie wyjścia jest tak wielkie, gdy świat zewnętrzny oferuje tyle atrakcji niedostępnych przecież w domu. 

Kot bardzo szybko zacznie korzystać z całego ich bogactwa: polując na kryjące się w trawie stworzonka, puszczając się w pogoń za jakimś ptaszkiem, rozgrzebując kretowiska, drapiąc drzewka, obwąchując informacje pozostawiane przez inne zwierzęta, wdrapując się na drzewa, ogrodzenia czy słupki, próbując zgłębić tajemnice każdego zakamarka, dziury, pakując się w największe chaszcze, zaglądać pod samochody, deski, schody, nawiązując kontakty z innymi kotami, próbując ostrości pazurków na pyskach niektórych psów... ufff... spacer z kotem to bardzo intensywne przeżycie.

Spacer z kotem jest o wiele ciekawszy niż z psem.
Kot porusza się nie tylko w poziomie...

 

...ale również w pionie :)

 


Wydaje mi się, że to kolejny aspekt, który powoduje, że ludzie szybko rezygnują ze wspólnych spacerów, nie ogarniając kociej energii i ciekawości, tego futrzanego żywiołu nad którym trudno zapanować. Wielu powołuje się na stereotypowe stwierdzenie, że z kotem nie można sobie tak spokojnie spacerować jak z psem. Czy to jednak prawda? Czy psy na spacerach są rzeczywiście tak potulne a koty nieobliczalne? A guzik tam!

Przygotowując się do pierwszego spaceru z Mefisto odpowiedziałem sobie na własne pytanie: nie jak powinien wyglądać spacer z kotem, tylko jak nie chciałbym aby przebiegał. Obserwowałem ludzi spacerujących z psami. Uświadomiłem sobie wówczas, że większość z nich robi to z "upierdliwego" obowiązku, nie czerpiąc z tego żadnej przyjemności: ot szybko, szybko, pies "skasztani się" w krzakach lub na środku chodnika i powrót do domu. Kot nie musi załatwiać swoich potrzeb fizjologicznych na zewnątrz, to czyste i kulturalne zwierzę, które korzysta ze swojej zawsze wysprzątanej kuwety. Obowiązek wyprowadzania kota, by postawił klocka, nas kociarzy nie dotyczy. Pozostaje więc tylko sama, nieskażona żadnym przymusem przyjemność, jaką powinniśmy czerpać ze spaceru z kotem.

Drwiący z nas psiarze to w moim odczuciu obłudnicy. Dlaczego? Najczęściej widzę taki obrazek: spacer z psem odbywa się w tempie ekspresowym, pies ciągnie opiekuna, albo opiekun psa, czyli jeden chce w krzaki a drugi na maślaki. Ja nie widzę sensu takiego spaceru. Gdzie tu tak zachwalane posłuszeństwo psa (szarpany za smycz i obrożę co najwyżej jest uległy a nie posłuszny), gdzie przyjemność i przyjazna więź - po prawdzie jest to zwykła szarpanina. Jeśli zwierzę cię  irytuje podczas spaceru, to po co z nim wychodzisz, po co w ogóle szczycisz się mianem jego przyjaciela czy opiekuna, tak samo będzie cię irytować jego szczekanie/miauczenie czy drapanie.

Wychodząc z Mefisto nigdzie się nie śpieszymy, nie gonimy, nie jesteśmy na jakichś zawodach, gdy nie czuję chęci na wyjście to po prostu tego nie robię. Po co mam chodzić podminowany czy zmęczony dając kotu jedynie namiastkę spaceru.




Przechodzimy teraz do fundamentu, na którym zbudowałem ten kodeks spacerowy. Nic na siłę - przyjemność przede wszystkim. Wiecie dlaczego Mefisto tak grzecznie drepta obok mnie na spacerze? Odpowiedź jest zadziwiająco prosta... pozwalam mu na prawie wszystko na co ma ochotę. Dokładniej rzecz ujmując stwarzam takie warunki, by Mefisto praktycznie nie odczuwał mojej obecności. Ja doskonale wiem, że trzymam smycz, on doskonale wie, że jestem na jej końcu, ale staram się "przemalować na niewidzialno", tak by dyskomfort związany z noszeniem szelek przez Mefisto jak i moja nieodzowną bytnością w pobliżu był jak najmniejszy.


Trzymam się troszkę z tyłu i z boku, nigdy go nie wyprzedzam ale też nie idę bezpośrednio za nim, tak by przypadkowo na niego nie nadepnąć, gdy nagle przycupnie na chwilę oraz gdy straci mnie z pola widzenia nie przestraszył się wywołanego przeze mnie hałasu. Innymi słowy, nie siedzę mu bezpośrednio na ogonie. Nigdy nie szarpię za smycz, nie ciągnę na siłę, by zmienił kierunek. Gdy Mefisto chce wpakować się w jakąś dziurę - przystaję na chwilę - kot poczuje, że nie ma możliwości dalszego ruchu, najczęściej albo zawróci albo przykucnie obserwując co go tam zainteresowało. Czasem delikatnie klepię go w odpowiedni bok, by zmienił kierunek, a gdy mimo wszystko jest uparty próbuję go czymś zainteresować, na tyle by obrał właściwą drogę lub nie zniknął mi w jakichś chaszczach. Wystarczy np. jakiś patyczek, by poszurać nim gdzieś w trawie, odwrócić jego uwagę od np. tajemnego przejścia w ogrodzeniu. My chodzimy na luźnej smyczy - czego nawet spora część psiarzy nie opanowała. Nie szamoczemy się, kiedy zmieniamy kierunek przekładam smycz z jednej ręki do drugiej. Dzięki takim sztuczkom nie ma stresu, nie ma naciągania się z kotem, Mefisto przeważnie grzecznie podąża właściwą drogą, a i ja pozwalam mu w miarę rozsądku pohasać do woli tak jak chce i gdzie chce.  Jeśli nie widzę żadnego niebezpieczeństwa na obranej przez niego ścieżce to nie widzę powodu, dla którego miałbym go z niej zawracać. W końcu to jego spacer.


Nie irytuję się, gdy nagle sobie przysiądzie i ni z gruchy ni z pietruchy gdzieś się gapi, lub odwrotnie gdy zerwie się, by gdzieś popędzić. Ludzie reagują na takie zachowanie swoich zwierząt stwierdzeniem "co za głupi kot, co za głupi pies", odbiło mu, rzuca się gdzieś, albo stoi jak dupa wołowa bez sensu. To nie jest bez sensu. Zwierzę ma bardziej wyczulony słuch, węch i wzrok. Widzi, słyszy i czuje więcej niż my. W tym sensie jesteśmy bardziej upośledzeni niż pies czy kot. Dlaczego więc za naszą ułomność mamy się wyżywać na zwierzaku? Skoro sobie przycupnął niespodziewanie i nie chce się ruszyć, to prawdopodobnie wyczuł coś którymś ze swoich bardzo czułych zmysłów czego my nie jesteśmy w stanie ogarnąć. A wystarczyłoby tylko zechcieć poobserwować swego pupila na codzień, jego mowa ciała powie nam wszystko. Miauczenie, ruchy i kształt ogona, wielkość źrenic, pozycja uszek, postawa całego ciała - gdy nauczymy się rozumieć te sygnały, żadne zachowanie naszego zwierzaka nie będzie zaskoczeniem ani tajemnicą.



Zdarzają się sytuacje, które kryją za sobą mniejsze lub większe niebezpieczeństwa. Niosą je pędzące samochody, inne zwierzęta a szczególnie ludzie. Biorę wówczas Mefisto na ręce, przechodzimy na drugą stronę ulicy, w jakiś bezpieczniejszy i spokojniejszy zakątek. To ludzi należy się obawiać i być ostrożnym, a nie zwierząt. Mefisto dobrze radzi sobie w kontaktach z innymi zwierzętami. Na jedne poluje - z innymi się zaprzyjaźnia. 

Kto się lubi...


... ten się czubi...


Czasem dochodzi do wymiany ciosów z innym kocurem (jak na zdjęciu powyżej) lub następuje ostrzegawczy strzał z łapki w pysk jakiegoś upierdliwego psa, czasem gdy trafimy na duże "bydlę" Mefisto salwuje się ucieczką na drzewko, ogrodzenie lub słup wysokiego napięcia. Najczęściej jednak po prostu stroszy się i ostrzegawczo warczy na psy, bądź obserwuje z zaciekawieniem lecz też z kocią pogardą. 

"Gdy kot Twój, stroszy się a ogon jak szczotę postawion mieć będzie,
to wiedz, że coś się dzieje" 




O jego spotkaniach z psami i innym kotami pisałem już w poście "Bliskie spotkania", a o jego pierwszych zalotach do zapoznanych kocic w poście "Do zakochania jedno mrauuu...", więc tam możecie prześledzić historię jego przyjaźni, miłostek czy awantur z innymi zwierzętami.

***

Kończąc niniejszy kodeks chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kilka rzeczy.

* Kot na smyczy nie jest częstym widokiem, musimy liczyć się z niemiłymi komentarzami, złośliwymi uwagami, drwiącymi spojrzeniami. Uzbroić się musicie w cierpliwość, nie przejmować się, nie słuchać tego, nie wdawać się w dyskusje, bo nie ma sensu. Ciemnoty jedną zapałką nie rozświetlisz, a dać się sprowokować do głupich dyskusji szkoda. To mali ludkowie o bardzo małych i ciasnych umysłach, nie pozwolimy przecież by odebrali nam przyjemność spaceru z naszym czworonożnym przyjacielem.

* To my jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo naszego czworonożnego przyjaciela. Nie pchajmy się więc bezmyślnie z kotem w środek jakiejś podchmielonej grupy lub gromadę durnowatych dzieciaków. Omijajmy miejsca, gdzie spotkać nas może niemiła przygoda, zawsze zachowując czujność i zasadę ograniczonego zaufania do otoczenia.

* Unikajmy spacerów w upały. Koty nie mają zbytnio możliwości wypocenia czy oddania ciepła. Jedynie przez spodnie części łapek (możemy czasem zauważyć mokre ślady pozostawione przez kota mimo że nie wszedł w żaden płyn) lub poprzez zianie (otwarty pyszczek, szybkie oddechy, wysunięty języczek). Przebywającym na palącym słońcu futrzakom grozi nie tylko odwodnienie ale też udar słoneczny, który może skończyć się bardzo źle (nawet śmiercią). Gdy jest gorąco, mam przy sobie zawsze buteleczkę wody i strzykawkę, by podać ją kotu do pyszczka. Mefisto jest czarniejszy niż sutanna plebana, więc wchłania promienie słoneczne i nagrzewa się jak piecyk bardzo szybko. Gdy zauważam, że zaczyna szybciej oddychać i ziać, to mimo jego protestów, natychmiast zabieram go do domu.

* Czynności związane ze spacerem nie kończą się na powrocie do domu i zdjęciu szelek. Za każdym razem zaraz po powrocie ze spaceru powinniśmy kota wyczesać. Nie jest to tylko zwykła kosmetyka, by usunąć z futerka kurz, liście, pajęczyny czy co tam się w naszego sierściucha zaplątało. Jest to okazja, by dokładnie przejrzeć sierść i skórę, czy kot nie został zaatakowany przez pchły lub nie przytargał jakiegoś kleszcza.Nie zapominajmy o tym.

* Na spacerach możemy spotykać inne zwierzęta (psy, koty, jeże, myszki, czasem nawet kury czy łasice). Pomijając możliwą bójkę, istnieje ryzyko, że nasz futrzak może się czymś od innego zwierzęcia zarazić. Rozwaga podpowiada, by nie zbliżać się do zupełnie nam nieznanych zwierząt, dziwnie się zachowujących  - pobudzonych, agresywnych ale też ospałych i niemrawych.  Nie zapominajmy o szczepieniach, nawet gdy nasz kot nie jest wychodzącym. Różne świństwa możemy my sami przynieść do domu, np. na butach, czy ubraniach. Koty bez przerwy pielęgnują swoją sierść, liżąc łapki i futerko. Ryzyko wchłonięcia więc jakiejś zarazy jest u nich wysokie. Mefisto jest szczepiony przeciwko różnym zwierzęcym chorobom zakaźnym i jest pod stałą, bardzo częstą kontrolą weterynaryjną. Pisząc te słowa, uświadomiłem sobie jednak, że nie jestem pewien, czy Mefisto był szczepiony przeciwko wściekliźnie. Przyjąłem za pewnik, że wszystkie zwierzęta w schronisku są szczepione. Muszę to koniecznie sprawdzić!

Mam nadzieję, że przebrnęliście przez ten mój "spacerowy kodeks" z przyjemnością ale też, że znaleźliście w nim ciekawe, ważne i potrzebne informacje. Jak wszystkie teksty na tym blogu, również i ten jest mego autorstwa. Jedynym źródłem mych obserwacji i wiedzy jest mój przyjaciel i najlepszy nauczyciel kociego świata - mój kocur Mefisto.

***

PS zapomniałem jeszcze dodać, że kot na spacerze świetnie sprawdza się jako... latarka :)




...może też popilnować wózka :)