poniedziałek, 28 maja 2012

Ucieczka

Łotrzyk! Birbant! Szelma! Nicpoń! Utracjusz! Niewdzięcznik! Stało się! Mefisto - rozpieszczony Hrabia z Sierocińca uciekł. Bezczelnie, bez skrupułów żadnych, bez oglądania się za siebie, najzwyczajniej w świecie dał nogę!

Jakby tu czmychnąć?

Wróciliśmy z Lui Lu późno w nocy z koncertu De Press, który obsługiwałem. Często robię takie rzeczy, trochę zawodowo a w większości zupełnie prywatnie, organizuję, współorganizuję, pomagam, wspieram menedżersko i organizacyjnie różne, głównie muzyczne hulanki i swawole. W sobotę odbywał się piknik z okazji V-lecia Przemyskiego Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej "X D.O.K.", z którym jestem związany od samego początku ich istnienia. Współtworzyłem z nimi dwie wielkie rekonstrukcje historyczne: "Operacja Barbarossa - Przemyśl 1941" w 2007 r., gdzie pokazywaliśmy atak III Rzeszy na Związek Sowiecki, z niesamowitą przeprawą pontonową przez rzekę San (w czasie drugiej wojny światowej Przemyśl był podzielony między obu okupantów a San, był właśnie rzeką graniczną). Rok później porwaliśmy się na jeszcze większe historyczne widowisko plenerowe "Przemyśl - Wrzesień 1939 r.". Była to jedyna w swoim rodzaju inscenizacja, w której wzięło udział ponad 170 rekonstruktorów odtwarzających wojsko polskie i niemieckie, oraz niespotykana dotąd liczba ponad 100 statystów grających ludność cywilną. Było to ogromne  i trudne (ze względu na rozmach i wierne odtworzenie realiów historycznych) przedsięwzięcie organizacyjne, które odbiło się szerokim echem w mediach w całym kraju. Dość powiedzieć, że te nasze "żywe lekcje historii" obejrzało na miejscu każdorazowo po kilkanaście tysięcy widzów, a wideo reportaże były emitowane zarówno m.in. w Tv Trwam jak i w dziele Szatana TVN, a za pośrednictwem telewizji satelitarnej mogła je obejrzeć Polonia na całym świecie. To bardzo bogaty temat i mnóstwo wspomnień, ciężko to w kilku zdaniach opisać. Jeżeli ktoś jest zainteresowany to zapraszam do obejrzenia świetnej relacji z jednej z naszych rekonstrukcji:

Widowisko historyczne "Przemyśl 1939 r." cz. 1
Widowisko historyczne "Przemyśl 1939 r." cz. 2

Ale wróćmy do tematu. Zmęczony i dosyć sponiewierany po intensywnym obcowaniu z muzykami na backstage, popełniłem błąd. Wróciwszy nocą do domu, pomyślałem, że wynagrodzę Mefisto, to że cały dzień spędził samotnie i zabrałem go na spacer. Przeważnie nasze spacery są intensywne, Mefisto drapie sobie drzewka, próbuje (często skutecznie) wspiąć się na nie, albo na ogrodzenie, fuka na psy, próbuje je pizgnąć łapką, kopie dołki, rozgrzebuje kretowiska, gryzie trawkę, tarza się w piasku, goni za latającymi ptaszkami czy motylkami. Tym razem było spokojnie. Za spokojnie. Przycupnął sobie w trawie i stwarzał pozory nic nie robienia. Szelma jeden, uśpił moją czujność. Przy swojej kurzej ślepocie nie zauważyłem, że  chytrusek jeden intensywnie kombinuje jak tu się urwać. Zadowolony siedziałem na kamieniu, po raz pierwszy spokojnie, bez dreptania za kotem, mogłem sobie wypalić szluga... Nagle, trach-piździach, wystrzelił jak strzała, pomknął jak błyskawica przez podwórko, nawet nie oglądając się za siebie. Zniknął za siatką  a ja zostałem ze smyczą w ręku z debilną miną.

Zawsze prosiłem Lui, by wyciszała telefon, gdy idziemy spać. Zawsze zapominała, a gdy tylko udawało mi się jakoś lekko zdrzemnąć, ktoś dzwonił, wysyłał smsa, wybudzając mnie oczywiście. Zaśnięcie nie jest dla mnie proste, bo mam poważne problemy ze snem od wielu lat. Za każdym takim razem Lui stawała się więc ofiarą mego ataku słownego, a ja kolejny ranek witałem wymiętolony. Tym razem, jak podpowiada prawo serii pechowych zdarzeń, Lui wzięła sobie do serca moje "uwagi" i wyciszyła dzwonki w telefonie. Stojąc tam w ciemnościach pod domem, wytężając mój kiepski wzrok, próbując dostrzec gdzieś Mefisto, bezskutecznie próbowałem dodzwonić się do Lui. Narobiłem rabanu, drąc się pod oknem, to nawołując Mefisto to wołając Lui, by zeszła i wzięła latarki. Poszukiwania trwały do rana. Czarne scenariusze kołatały w głowie. Zaczęło padać dosyć intensywnie. Była szansa, że może uciekając przed deszczem, ta rozpieszczona melepeta postanowi wrócić. Ale gdzież tam. Biedna Lui, przesiedziała pod domem na stołeczku całą noc, czekając na powrót Mefisto.

Wrócił. Chujaga! O dziewiątej rano. Jak gdyby nigdy nic, radosny łaził sobie po podwórku, przymilał się do sąsiada, który o dziwo wykazał się wyobraźnią, domyślił się, że to nasz kot i próbował zwabić go do klatki. Może słyszał moje nocne wrzaski pod oknami. Taką wyobraźnią nie wykazała się inna sąsiadka, a wręcz ujawniła swą wredną, złośliwą naturę. Kiedyś, na samym początku, gdy przygarnęliśmy Mefisto ze schroniska, postanowiliśmy, że nie będziemy kota wypuszczać samopas. Ledwo uratowaliśmy mu życie, lecząc go przez kilka miesięcy z różnych chorób i powikłań. Po takim wysiłku tragedią byłoby go stracić. Mieszkamy w mieście, przy dość ruchliwej ulicy, mógłby wpaść pod samochód, zostać rozszarpany przez zdziczałe psy, zostać poszczuty psem przez jakiegoś skurwiela, przywlec kolejne choróbska od innych kotów, a przede wszystkim paść ofiarą zwyrodnialców. Pamiętam, że mówiłem wtedy Lui, że obawiam się najbardziej sąsiadów. Gdyby Mefisto zaginął, instynkt z pewnością podpowiedziałby mu, aby prędzej lub później wrócić. Problemem są natomiast drzwi, jedne, drugie, domofony, których przecież sam nie otworzy i nie wstuka kodu. Obawiałem się jednej rzeczy, że kręcąc się pod klatką i próbując dostać się do środka, zostałby przepędzony przez jakiegoś sąsiada-niemilca. Wystarczy, że ktoś by go przepędził raz, drugi, kopnął, pogonił, po kilku próbach mógłby już nie próbować wrócić. A jakże, sprawdziły się te przypuszczenia! Okazało się, że Mefisto próbował dostać się do pierwszej klatki, ba, przeszedł przez pierwsze uchylone drzwi i krzątał się w przedsionku. Sąsiadka, przedstawicielka tej kasty zawodowej, która pogardza innymi i uważa się za lepszą, pracując najmniej godzin w tygodniu ze wszystkich grup zawodowych i mając najwięcej wolnego (płatnego!) a ciągle narzeka na przepracowanie, dostając corocznie podwyżki, nagrody i inne profity ciągle woła, że mało, mało, mało... - taka własnie sąsiadka, z wielkimi aspiracjami ale za to z sieczką w głowie, przyznała się z rozbrajającą szczerością, że widziała przemokniętego Mefisto, pogłaskała go i... wykopała na zewnątrz!!!

Ufff... kamień z serca. Pooglądałem dokładnie Mefisto. Nie ma żadnych ran, ukąszeń, nie przywlókł kleszczy czy innego badziejstwa, wrócił cały i nawet nie za bardzo upaćkany. Całą niedzielę, przeleżał spokojnie w legowisku - wątpię, by była to skrucha - gorączkował trochę i był osłabiony. Dzisiejszy ranek powitał już z głośnym miauczeniem, domagając się spaceru. Niewdzięcznik!


Skruszony Mefisto? Akurat! Chujaga jeden!

Niezła próba Mefisto! Myślisz, że jak założysz buty, to niepostrzeżenie wymkniesz się z domu? Masz przewalone jak stąd do Bairiki (stolica Kiribati). Zakaz spacerów, aż do odwołania! Ot co!


piątek, 25 maja 2012

Okrutnicy - miłośnicy

Okrutni miłośnicy zwierząt? Brzmi jak paradoks? Bynajmniej...

Okrutnicy...

Nudząc się po szkole lecz w całym swym ludzkim, kształtowanym wszakże przez tysiąclecia, geniuszu, nie potrafiąc wymyślić żadnego pożytecznego zajęcia, grupka młodzieńców siedziała na ławeczce pod blokiem. Pod ich czaszkami, w miejscu gdzie powinien znajdować się mózg, ziała tak wielka pustka, że gdyby strzelić z otwartej dłoni w ich głowy, echo by im zęby wybiło. Jedyną, w ich mniemaniu twórczą, czynnością jaką przejawiali było plucie na odległość, rozbijanie butelek o pobliski kontener ze śmieciami, wydrapywanie jakiegoś wulgaryzmu w ławeczkowym drewnie...

Leniwie mijały godziny. Od czasu do czasu,  dla podtrzymania iluzji atmosfery fajnego spędzania czasu, ten lub tamten, rzucał odkrywcze "K..., ale nuda". Dostrzegli wychudzoną, bezdomną kotkę, przemykającą niepewnie pod żywopłotem.

Pomiędzy uszami jednego z nich, w tej bezkresnej wydawałoby się pustce, zapaliła się iskierka. Niewielki ognik, który można by uznać za narodziny myśl jakiejś. "Chłopaki, zabawimy się!". Zeskoczyli z ławki, pobiegli za przerażoną kotką, osaczyli ją w jakimś zaułku. Dalej wydarzenia potoczyły się szybko.

Po czaszkami kolejnych zaczęły zapalać się iskierki. Każdy zapragnął wykazać się inicjatywą, zaimponować pozostałym. "Podpalmy   kota! Przyniosę z piwnicy rozpuszczalnik.", "Wrzućmy kota do mrowiska, nakryjmy wiadrem, zobaczymy czy mrówki zjedzą go żywcem.", "Wyrwijmy ogon!", "Obetnijmy uszy!", "Utopmy w rzece!", "Wlejmy mu rozpuszczalnik do pyska"...

Znacie to, prawda? Niemal codziennie media donoszą o takich przypadkach. Każdy z powyższych pomysłów na zadanie cierpienia zwierzęciu został gdzieś, przez kogoś zrealizowany. Wczoraj, dzisiaj... jutro dowiemy się o czymś nowym. W zadawaniu cierpienia innym, ludzka pomysłowość nie ma granic. Jeśli wyobrazicie sobie najbardziej wyrafinowaną, odrażającą i bestialską rzecz jaką człowiek może wyrządzić innym (czy to ludziom, czy braciom mniejszym), to wiedzcie o tym, że ktoś, gdzieś, kiedyś to naprawdę uczynił, bądź uczyni w bliższej lub dalszej przyszłości.

Jakie myśli Wam przychodzą do głowy, gdy czytacie takie przerażające wiadomości. Okrutne prawda? Podłe? Nieludzkie? Odrażające! Co myślicie o takich ludziach? Zwyrodnialcy? Barbarzyńcy? Bestie!

Miłośnicy...


Kobieta. Trzydziestopięcioletnia. Trochę nawet ładna, a mimo to jeszcze nie w ciąży. Nazwijmy ją jakoś. Oto, ja Ciebie chrzczę... Matylda. Trochę ładna Matylda jest posiadaczką całkiem ładnych zwierząt.

Dwa koty, pies, papużka. Matylda w ogóle jest miłośniczką zwierząt. Przynajmniej ma takie o sobie mniemanie. Znajomych katuje opowieściami, jak to jej piesek Fafik posłusznie aportuje, Pusia Jeden cudownie mruczy, a Pusia Dwa nauczyła się korzystać z ubikacji. A papużka... no cóż, zostawmy papużkę, bo poza wyrywaniem sobie piórek to akurat niczego godnego wspomnienia akurat nie czyni.

Matylda prowadzi bloga. O swoich zwierzętach, a jakże! Codziennie wstawia tam nowe zdjęcia swoich słodziaczków, w nowych postach opisuje jak jej "słitaśne" futerka śpią, co jedzą, "na co one paczą"... Matylda udziela się też na wielu forach internetowych poświęconych psom i kotom. Na papużkowym forum, jednak jakoś nie bardzo....

Jednozdaniowo przeważnie ("jaki piękny koteczek", "zupełnie jak mój") komentuje wpisy innych. Zaś na wszelkie przejawy okrucieństwa wobec zwierząt reaguje z oburzeniem, dzieli się z innymi swymi poglądami, wyraża zdecydowany sprzeciw wobec ludzkiego barbarzyństwa, podkreśla, że po przeczytaniu takiej wiadomości nie może spać, nie może jeść, szlocha po nocach, a takim zwyrodnialcom uczyniłaby to samo co oni zrobili biednemu zwierzęciu...

Matylda kocha swoje zwierzęta, kupuje im zabawki (trochę nie ma czasu, by się z nimi bawić, ale może pobawią się same), karmę suchą, karmę mokrą, ubranka nawet, bo tak "słitaśnie" w nich wyglądają. Matylda uważa swoje zwierzęta za najpiękniejsze i najmądrzejsze na świecie... Trochę denerwuje ją tylko, że Pusia Jeden i Pusia Dwa drapią pazurkami jej meble, firanki, kanapę, Fafik zaś szczeka a czasem nawet wyje, na co skarżą się sąsiedzi...

Matylda wykształconą kobietą jest. Studia skończyła, tytuł magistra zaocznie uzyskała, fachowcem od administracji i zarządzania mienić się może. Językiem polskim w mowie i piśmie na przyzwoitym poziomie się posługuje, rozwiązanie swych problemów szybko więc znalazła. Ileż to w internecie zacnych porad, książki fachowe w formie e-booka powszechnie dostępne, a i inni miłośnicy zwierząt, tak samo kochający zwierzęta jak Matylda, podpowiedziami i poradami dzielą się z innymi. "Jak kotu usuniesz chirurgicznie pazury, to drapać mebli nie będzie miał czym", "Psom struny głosowe się fachowo podcina, kłopotu z nieznośnym szczekaniem tym samym pozbyć się można"...

Dwie historie... jeden dla mnie wniosek...

Jednakoweż to dla mnie sk....syństwo...


Trzęsie mnie, gdy czytam o różnych sposobach ułatwiania sobie życia przez ludzi, bez refleksji jednak żadnej nad zwierzakami, którymi te osoby się "opiekują". Usuwanie chirurgiczne/wyrywanie pazurów czy podcinanie strun głosowych jest zwykłym barbarzyństwem i sk...syństwem wobec zwierząt. Szkoda, że ich (znaczy ludzi) rodzice nie wpadli na taki np. pomysł, by w dzieciństwie okaleczyć im struny głosowe, zaszyć odbyty, zakneblować i w kaftan bezpieczeństwa ubierać, bo przecież dzieci płaczą, ryczą, srają i psocą na potęgę!!! Tym samym, sąsiadom, którym przeszkadza moja muzyka, powinienem chyba przebić bębenki w uszach, żeby nie przeszkadzał im ani mój wiking metal, ani miauczenie kota, ani ujadanie psa, gdybym go kiedyś miał posiadać...

W dawnych czasach, gdy z kocich futer szyto ubrania jeszcze i w cenie były ładne, zadbane skórki z kotów, często właściciele szczególnie pięknych kotów stosowali różne praktyki, by ich koty nie wychodziły na zewnątrz i nie padły ofiarą łowców skórek... np. przypalano im sierść, by nie były już takie ładne lub obcinano uszy! Tamte czasy nazywamy ciemnymi wiekami... czy coś się zmieniło? Jak widać, nic a nic. Możemy mieć komputery, smartfony, statki kosmiczne, a w większości jesteśmy takimi samymi okrutnymi i beznadziejnie prymitywnymi prostakami!

Znów podpadnę tym wpisem, znów ktoś się obrazi. Ale barbarzyństwu i głupocie mówię, wręcz krzyczę NIE! Czemu nawet najokrutniejsze rzeczy, które robi się zwierzętom, próbuje się tłumaczyć, że to dla ich dobra? Czemu ułatwianie ludzkiego życia odbywa się kosztem cierpienia, robienia krzywdy zwierzętom? I to przez tych, którzy mienią się miłośnikami zwierząt... Co gorsza, niektórzy z nich są ekspertami od zwierząt. Książki wydają. Porad udzielają...



poniedziałek, 21 maja 2012

Joga różne dziwa czyni... KOTmiks


"JOGA - człowiek, co sztukę zwaną jogą uprawia. Wielce ci on lubi źwierza wszelkiego małpować.

Jak krowę widzi, to tak se nogi zaplecie, że krowi pysk udaje, a w on czas krowę, co stoi w wielkim osłupieniu, łatwiej mu wydoić (...)

Kobiet zażywają. Siedzi Joga, jeno dziurkę uchyli, a winniczka wypuści i czeka, aby go któraś dosiadła (...)

Pojadają Jogi jedynie korzonków, bulw, olpuchów, a bobu lubią wielce. Jak taka Joga poje, a czuje, że go wzdymie, to on u dołu zawrze, a gazu nie puści, wdech tęgi powietrza zrobi, a gardło zatka językiem, niby korkiem. Jak gaz z dołu i powietrze z góry się spotkają, to Joga pęcznieje i lekko z ziemi się unosi, a jak wiatru dostanie, to się i przemieszcza.  Lewitacyją to się zowie (...)"

Różne Joga dziwa robi. Ale ludzie dobre są, a jak ukontentowani w kupie się zbiorą, to buczą cicho jak pszczółki. A miłe ci to dla ucha, jeno miodu z tego ni ma (...)




W dzisiejszym moim KO(T)miksie po raz pierwszy występuje Lui Lu. Przyznacie, że udany debiut?

Sam komiks powstał na podstawie pewnego rysunku, który zauważyłem na jakimś kocim blogu. Nie było tam jednak podane źródło, ale gimnastykując się mocno i zadając komputerowi pytań mnóstwo, dotarłem jakoś do Marty Zabłockiej - autorki tego rysunku i jej bloga.

Skontaktowałem się z nią i dostałem błogosławieństwo na wykorzystanie pomysłu w moim komiksie. Za co serdecznie dziękuję.

Oryginalny rysunek Marty prezentuję obok.

Zapraszam również na jej bloga, gdzie znajdziecie mnóstwo jej świetnych i mocno pokręconych rysunków i komiksów:

http://zycie-na-kreske.blogspot.com/



Motto komiksu o joginach pochodzi ze starej księgi z 1746 r. Ks. Benedykta Chmielowskiego "Nowe Ateny" - uznawanej za pierwszą polską encyklopedię powszechną.

"Nowe Ateny" od lat są dla mnie źródłem dobrego humoru, a z tekstów tam zawartych można by tworzyć skecze na miarę Monty Pythona. Tak, tak, to właśnie z tamtej księgi pochodzi definicja konia, czyli "Koń jaki jest każdy widzi".

Mnóstwo tam innych definicji, które przyprawiają mnie o napady śmiechu. Wspomnę tylko o "Koza - śmierdzący rodzaj zwierząt", czy moje ulubione "Smoka pokonać trudno, ale starać się trzeba" :)))

Niestety, nie znalazłem tam definicji kota. Myślę, że brzmiała by podobnie do definicji psa, którą wymyślił Baldrick, bohater mojego ulubionego serialu "Czarna Żmija"... czyli "Pies - nie kot".



środa, 16 maja 2012

O latrynie jeszcze słów kilka...

Mój poprzedni wpis pt. "Latryna" wzbudził sporo emocji. Przedstawiłem swój, mam nadzieję, że zupełnie niegłupi, punkt widzenia, z którym oczywiście nie wszyscy muszą się zgodzić. Nie mam przecież monopolu na "jedynie słuszną prawdę". Nie jestem przekorą, by być przeciw wszystkim i negować innych. Nie jestem też jednak małym Chińczykiem, wyglądającym, mówiącym, ubierającym się i myślącym tak samo jak miliard innych małych Chińczyków. Podtrzymuję to co napisałem w poście "Latryna" i w komentarzach do niego. Nie kupuję ani tego produktu ani idei, która mu przyświeca.

Wyobraziłem sobie taki świat... świat, w którym dominują Koty, a ludzie są ich domowymi zwierzątkami. W takim świecie Koty w swoich łazienkach korzystają ze swoich kocich kuwet, a przygarniętym ze schroniska lub znalezionym na ulicy ludzikom fundują spłukiwaną wodą ubikację. Pewnego razu, pewna kocia firma wypuszcza na rynek produkt „kuweta dla ludzi”.

Zatrudnieni przez tą firmę fachowcy od ludzkiego behawioryzmu przekonują, że ludziki wcale nie muszą korzystać z ubikacji. Zamontowanie takiej ubikacji jest przecież skomplikowane. Koty muszą wybudować instalację wodno-kanalizacyjną, nabyć stosowną muszlę klozetową, papier toaletowy, kostki zapachowe, szczotę i środki do czyszczenia toalety. Tak, by ich ukochane ludziki czuły się komfortowo, niemal jak w swoim naturalny, ludzkim środowisku.

To wszystko jest jednak spory koszt dla przeciętnej kociej rodziny. Wydatki za zużytą przez ludziki wodę są coraz większe. Czyszczenie toalety po ludzikach też nie należy do przyjemności. Czemuż więc, nie nauczyć nasze ludzkie pieszczoszki do korzystania z naszej kuwety? A więc, co miałby do powiedzenia Koci ekspert do ludzkiego behawioryzmu?

"My Koty, fachowcy-behawioryści, podpowiadamy, że da się to zrobić bardzo prosto. Po pierwsze nasze ludziki są bardzo pojętne, większość z nich w miarę szybko uczy się różnych czynności, podglądają nas, przypatrują się jak my coś robimy, a potem starają się nas naśladować. Wykorzystajmy więc to.


Wykorzystajmy też naturalny ludzki instynkt, który wskazuje ludzikom czynność fizjologiczną typu siku/kupa jako wstydliwą, leżącą w sferze intymności. Jak zauważyliście, ludziki na ogół wypróżniają się w miejscach odosobnionych, często zamkniętych, z dala od naszych kocich oczu. Lubią mieć wówczas ciszę, spokój, a po wykonanej czynności szybko podcierają się papierem (lub liśćmi w przypadku, gdy np. przyciśnie ich w lesie), natychmiast spłukują wodę (lub przykrywają odchody liśćmi i gałązkami, gdy przebywają akurat w pięknych okolicznościach przyrody) i niejako ze wstydem pośpiesznie opuszczają miejsce, w którym dokonali ekskrecji.


Należy zaznaczyć, że samice ludzików są zarówno bardziej restrykcyjne w kwestiach zachowania czystości jak i bardziej wstydliwe, poszukują więc bardziej odosobnionych miejsc. 


Jak by nie było, zachowania ludzików są bardzo zbliżone do naszych kocich. Wykorzystajmy więc to. Odetnijmy więc z ubikacji dopływ wody, zatkajmy odpływ i wsypmy tam żwirku. Wobec sytuacji, w której ludzik nie będzie miał możliwości spuszczenia swych odchodów w muszli klozetowej, naturalnie będzie próbował zakopać je w nasypanym przez nas żwirku. Gdy tą czynność już opanuje, usuńmy muszle klozetową, a ludzik sam zacznie korzystać z naszej kuwety i naszego żwirku. Koniec z wysokimi rachunkami za wodę! Koniec z czyszczeniem toalety!"



poniedziałek, 14 maja 2012

Gala KSW, czyli "fighterskie" koci łapci

Mefisto jest bardzo aktywnym kotem. Daleko mu od powszechnego wizerunku kota-spaślucha, spędzającego cały boży dzień i noc na wylegiwaniu się jeno, który poza oddychaniem jeśli przejawiałby jakiekolwiek funkcje życiowe to byłyby nimi leniwe człapanie w kierunku michy z wyżerką lub kuwety. Jego niespożytej energii nie są w stanie osłabić ani codzienne i dosyć długie spacery, ani wspólne igraszki wszelakie, które codziennie urządzamy. Norka ma niemal na okrągło rozbrzmiewa odgłosami skaczących i obijających się o meble piłeczek i tupotem jego łapek. Tylko trolle na kacu dzień po imprezie potrafią głośniej tupotać w mojej głowie niż Mefisto.  Ale przyznać muszę, że uroczy ten tupot. Cwałujący Mefisto robi więcej hałasu niż kawalkada wagnerowskich Walkirii. Koniecznie musimy przysposobić jakiegoś drugiego kociego towarzysza dla Mefisto. Nie zawsze przecież mam tyle czasu i sił, by uganiać się za tym moim świrem. Tym bardziej, że dla niego istnieją tylko dwie opcje: "bawisz się ze mną lub idziemy na spacer, inaczej urządzę ci koncert przeraźliwych miauków lub dokonam desantu na twoją głowę, gdy będziesz spał".

Dziś filmik Mefisto "walczącego" z Lui Lu. To bardzo stymulująca zabawa, którą Mefisto uwielbia i może tak się "naparzać" godzinami, sam zaczepia i prowokuje do walki. Co ciekawe lubi toczyć walki tylko z Lui. Do mnie akurat w tym przypadku czuje chyba zbyt duży respekt, związany prawdopodobnie z tym, że nasza konfrontacja bywa bardziej żywiołowa i brutalna... a może dlatego, że na jego ugryzienie odpłaciłem mu "odgryzieniem się :)




czwartek, 10 maja 2012

Latryna

Dotarła do nas moda na naukę korzystania kotów z ludzkiej toalety. Pojawiły się zestawy (nakładki) do zamontowania na naszych ubikacjach, filmiki instruktażowe pokazujące jak w kilku prostych krokach nauczyć kota tej sztuczki. Wynalazek, owszem, ciekawy, ale pozwolę sobie na kilka sceptycznych uwag i wydaje mi się   zdroworozsądkowe podejście do sprawy.

Wprawdzie Mefisto uwielbia zaglądać do ubikacji, lubi jak spuszczam wodę, ogląda tworzące wtedy się wiry pochłaniające paproszki z takim zafascynowaniem, jakby był świadkiem cudu jakiegoś lub oglądał specjalny koci telewizyjny super show. Nie potrzeba milionów dolarów na produkcję czy zatrudnienia Leonardo Di Caprio, by nasz kotek obejrzał widowiskowe zatonięcie Titanica... Wystarczy zjeść wcześniej solidny obiad.



Ale...

Mimo, że bardzo kochamy koty, to uważam, że są pewne obszary intymności, które powinniśmy oddzielić nasz od kociego świata, zarezerwować tylko dla siebie. Jednym z nich jest według mnie np. jedzenie przez koty z naszego talerza. Nam to może nie przeszkadzać (Och, ileż razy przyłapałem się na tym, że zamiast opierniczyć Mefisto, że pałaszuje coś z mojego talerza, to się na niego gapiłem, głaskałem i gadałem "mój ty głodomorku"). Wiadomo, jak każde zwierze, również nasz kot nosi na sobie i w sobie różne zarazki. To, że my "ciumkamy" swojego sierściucha, śpimy z nim lub pozwalamy na wylizanie czegoś z naszego talerza, to jeśli już na to pozwalamy, to jest to nasz wybór i nasze ryzyko. Ale nie bądźmy fanatykami. Innym, np. naszym gościom, może to przeszkadzać bardzo. Nie wszyscy kochają koty, nie każdy sobie życzy takich sytuacji.  Podobnie jest z korzystaniem ze wspólnej toalety.

W materiałach reklamowych podkreśla się, jakie to jest super higieniczne rozwiązanie. Nie zgadzam się. Nie widzę nic higienicznego w tym, gdy siada się gołym tyłkiem na desce, na której wcześniej wypróżniał się kot. Tu również trzeba pomyśleć o odczuciach naszych znajomych/gości. Zauważyliście pewnie, jak nasze koty kręcą się w kuwecie, zanim zrobią co trzeba, dreptają, grzebią, kręcą się wkółko. Często, mimo sporych rozmiarów kuwety, zdarza się, że kupa nie trafi tam gdzie trzeba, spadnie obok, rozsmaruje się na ścianie, na brzegach kuwety. Jakkolwiek to brzmi, tak zdarza się czasem i już. Nie spodziewamy się chyba, że w przypadku korzystania z naszego wucetu, nagle kot zyska celność snajpera i nie puści kleksa tam gdzie nie trzeba! Każdemu kotu zdarzyć się może również jakiś okres w życiu, gdy dostanie długotrwałej biegunki. Każdy kto sprzątał takie smrodliwe niespodziewajki wie jakie to kłopotliwe. Nie wiem co tu jest higienicznego w  ścieraniu z naszej deski klozetowej rozciapanego placka, gdy najzwyczajniej czyściej można to wygrzebać łopatką z kuwety - tym bardziej, że jest już zastygnięte i obtoczone w żwirku.

Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której w tym samym czasie "przyciśnie" Was i Waszego kota. Albo, gdy przyjdą goście, któregoś z nich złapie nagła potrzeba, wchodzi do łazienki/ubikacji a tam kot stawiający klocka na desce! Fajnie, że pojawiają się różne wynalazki ułatwiające nam życie. Ale tu pojawia się pytanie: kochamy koty, tak? Ale jak wiele rzeczy robimy nie z miłości do nich, tylko ze swojej wygody, zwykłego egoistycznego i samolubnego lenistwa. Można przecież skonstruować automat do głaskania kota. Albo jeszcze lepiej, automat głaszczący sztucznego kota, którego można wyłączyć i wyłączyć pilotem na baterie.

Załatwianie potrzeb fizjologicznych to nie tylko sprawa intymności naszej, ale również kotów. Większość kotów, tak jak ludzi, podczas załatwiania swoich potrzeb ceni sobie prywatność. Zarówno koty jak i my wolimy korzystać z kuwety, która znajduje się w cichym, ustronnym miejscu. Tam po prostu czujemy się bezpiecznie i bardziej komfortowo.

To trochę tak, jak z krytymi kuwetami. Dużo ludzi kupuje je dlatego, bo irytuje ich rozrzucanie żwirku przez grzebiące w nim koty. A to rzeczywiście tak strasznie pracochłonne, chwycić szczotkę i pozamiatać?  Kryte kuwety tak naprawdę są przeciwne naturalnym kocim instynktom. Instynkt przetrwania podpowiada kotu, że należy unikać wchodzenia do małych pomieszczeń z tylko jedną drogą ucieczki.

Również odruch zagrzebywania odchodów jest zupełnie naturalny - fakt, jedne koty są bardziej "porządne" inne mniej przy tej czynności i trzeba się z tym pogodzić. Jest to cecha, którą koty odziedziczyły po swoich dzikich przodkach. W środowisku naturalnym zakopywały one swoje odchody, aby m. in. ukrycia swojej obecności przed drapieżnikami. Jest to właściwość, którą wykazują kocięta już po kilku tygodniach od narodzin. Wiadomo, koty domowe nie są narażone na ataki drapieżników. Ale jest to instynkt - potrzeba tkwiąca w kociej naturze.

Dlaczego więc mamy ten instynkt zabijać? Czy już nie dosyć ograniczeń wprowadziliśmy udomawiając koty? Czy zachowanie w czystości starej, dobrej i sprawdzonej kuwety ze żwirkiem, jest dla Was aż takim utrapieniem? Jeśli dla kogoś jest, to może niech się w ogóle zastanowi, czy powinien mieć jakiekolwiek zwierzę pod swoją opieką.

Może to brutalne co tu napisałem i wielu to obruszy, ale tak właśnie myślę. Dlaczego? A choćby dlatego, że dla wygodnictwa ludzie potrafią bardzo skrzywdzić zwierzęta, które tak ponoć kochają. Zwierzę nie jest przedmiotem ani zabawką, a jak obserwuję wielu innych kociarzy, to tak niestety to postrzegam. Chcemy czystości w toalecie, a nie chce nam się sprzątać żwirku i kupujemy zestaw do korzystania z klopa. Złości nas, że kot drapie meble? Właśnie... mam nadzieję, że nigdy nie dotrze do nas kolejna moda - powszechne u durnowatych amerykańców operacyjne usuwanie kocich pazurów!!!

PS. Sprzątanie kociej kuwety uspokaja mnie :) Siedzę na stołeczku i sobie grzebię łopatką :)

poniedziałek, 7 maja 2012

Wyczesana zabawka

Nie ma chyba bardziej naturalnej i ekologicznej zabawki, niż ta, którą możecie zrobić z... sierści własnego kota :) Na ten pomysł wpadłem czesząc Mefisto po spacerku, zdejmując kłaki ze szczotki, zrolowałem je w dłoni, tak by po drodze do śmietnika nie fruwały mi po mieszkaniu. Ponieważ Mefisto jest krótkowłosy - dosyć długo zajęło mi zebranie odpowiedniej ilości jego sierści. "Zabawka" okazała się strzałem w dziesiątkę. Siłą rzeczy, posiada naturalny, a więc bardzo intrygujący, koci zapach, jest na tyle miękka, by kocurek mógł wbijać pazurki, a zarazem na tyle mocno zrolowałem sierść, że kłaczory nie rozsypują się podczas zabawy, poza tym bardzo przypomina myszkę i Mefisto uwielbia na nią polować, podrzucać do góry, pacać łapką. Tak więc, prostym sposobem sprawiłem dużą radochę swemu kocurkowi tą super-eko-spoko zabaweczką.

Najpierw czesanko...


Żeby zebrać taką kupkę kłaczków minęło kilka tygodni. Jeśli macie koty długo- lub przynajmniej półdługowłose pójdzie Wam to szybciej... 

(Tak przy okazji czarna sierść po wyczesaniu jest stalowo-szara - ot taka zagadka egzystencjalna podobna do tej: dlaczego mimo noszenia różnokolorowych ubrań paproszki w pępku i tak są zawsze szare :)


Po zrolowaniu otrzymamy taką "myszkę":


Zaintrygowany "mysim" kształtem i kocim zapachem nowej zabawki Mefisto rzucił się na nią...


... chwycił w ząbki i popędził z nią do swego ulubionego pudełka/kryjówki. Tam przytulał, obwąchiwał, lizał jak małego kociaka...


"Myszkę" obwiązałem sznurkiem, przez co stała się jeszcze bardziej atrakcyjna dla Mefisto. Teraz podrzuca ją sobie do góry i urządza polowania...




środa, 2 maja 2012

Nie szata zdobi zwierzaka. KOTmiks

Długi weekend majowy. Jak ktoś (czyli większość) dobrze zakombinował z wolnym w pracy lub (również jak większość) brzydzi się pracy i wogóle nie zhańbił się zatrudnieniem gdziekolwiek  to korzysta właśnie z dziewięciodniowej, słonecznej, pięknej majówki. Większość... czyli znowu kurde nie ja!

Tymczasem za oknem radośnie przygrzewa słoneczko. Ci co nie wyjechali gdzieś poza miasto, smażą tyłki nad Sanem lub siedzą pod parasolkami w Rynku sącząc beztrosko chłodne piwko. Uśmiechnięci, radośni, wyluzowani. A niech im wszystkim zajady w kącikach ust popękają z tej radochy!

Mimo mnóstwa zaległego urlopu gniję sobie w nieklimatyzowanym biurze. Stary ruski wiatrak mieli duszne powietrze. Na kim tu wyładować rosnącą frustrację? Za oknem wyfiokowana pańcia stuka w bruk koślawo na niedopasowanych szpilkach. Na smyczy piesek. Równie "cudny inaczej" jak jego pańcia, równie pokracznie dreptający na kaczych łapkach. Kokardka na szyi, druga na ogonku. Jak to się ślini, jak merda tym chwastem. I co się tak cieszysz, ty ciotowaty, dupą szczekający łaj łajku!

Dziś KO(T)miks o... modzie, czyli "Być psem to brzmi du...r...nie".  W rolach głównych oczywiście Mefisto oraz wskrzeszona na Waszą prośbę gadzina mego brata, gekon Makula.

Wersja pierwsza, krótsza:


Wersja druga, dłuższa. Nie mogłem się oprzeć... znów troszkę się oberwie Makuli. Sorry, gadzino:


PS. Znalazłem w necie fajny obrazek. Tak mi się spodobał, że postanowiłem zrobić na jego podstawie KO(T)miks. Skontaktowałem się z autorką, dostałem błogosławieństwo, więc opublikuję go następnym razem.